czwartek, 5 grudnia 2013

Rozdział 8: Przemyślenia

Okey. Przetłumaczoną kartkę już mam. A co z napisem na kluczu? To też musi coś znaczyć... Zaczęłam znowu grzebać po internecie. Co z tego, że było już po 22:00? Wkręciłam się, trzeba przyznać. Szperałam, szperałam, aż w końcu natrafiłam na jakąś stronkę gdzie był alfabet takiego pisma. Ekstra! Teraz tylko modlić się, żeby były tam słowa z klucza i jesteśmy w domu. Uważnie przeglądałam słowa i sprawdzałam, czy nie są to te z klucza. I nagle puff. Prąd wygasł. Świetnie, akurat jak prawie to rozwiązałam musi zabraknąć tego, co akurat jest mi teraz tak bardzo potrzebne. Zeszłam na dół, potrzebuję w końcu latarki. Kurczę, mama wraca dopiero za pół godziny, jest już noc, czyli ciemno, a tu mi prąd wygasa. I jeszcze ta przestroga, że demony istnieją... Każdy róg był dla mnie przeszkodą. W końcu dopadłam latarkę, a pierwsza moja myśl: "Hahaha mam broń na was, demony!". Mądra ja. Pewnie. Wróciłam na górę, miałam zamiar gapić się w monitor, aż prąd wróci. Już miałam usiąść przed ekranem, ale zamiast tego głośno krzyknęłam. Na monitorze komputera była Amanda. Ale nie w całej swojej postaci, miała tą potworną maskę. Ale co to za różnica?!? Te same potworne włosy, maska ughh. Odsunęłam się gwałtownie, musiałam być wtedy blada jak ściana. Z głośników dał się słyszeć przeraźliwy śmiech. Zauważyłam, że klucz i kartka zaczęły się świecić. No tak. Ona chciała je zabrać! Puściłam się biegiem do biurka, szybko chwyciłam jakby wyrywając z niewidzialnych rąk. Śmiech zamienił się w przeraźliwy pisk i Amanda zniknęła z monitora. Zaciskałam te dwie rzeczy w rękach, ani drgnęłam. Po chwili włączyli prąd i chyba dopiero wtedy poczułam się swobodniej. Usiadłam znowu przed komputerem, ale usłyszałam, jak ktoś wchodzi do domu. Ahhh no tak. To mama. Na "jej zegarku" powinnam już spać, wiec czym prędzej przebrałam się do piżamy, zmieszałam z herbatą kilka kropel płynu z fiolki, zacisnęłam w ręce klucz, kartkę i naszyjnik, którego do tej pory nie zdjęłam. Jeju, za niedługo zacznę brać na noc cały plecak! Długo gapiłam się w sufit, nie umiałam zasnąć. Bałam się, że jak zamknę oczy, a później otworzę to Amanda będzie przede mną stała... W końcu jednak udało mi się zasnąć. Byłam w jakimś lesie. Wyglądał jak ten przy szkole. Nikogo nie było więc zaczęłam iść przed siebie. Wiedziałam gdzie jestem, bo znałam tę okolicę. Po chwili tak jak się spodziewałam wyszłam na łąkę. Rozglądnęłam się dookoła i zauważyłam, że praktycznie przy jedynym drzewie na tej łące siedzi Natan. Podeszłam bliżej.
       - Natan? - zapytałam, w końcu to sen i nie tylko on może się w nim pojawiać.
Odwrócił się gwałtownie.
       - O cześć. Co trzymasz za plecami? - zapytał od razu
Heh, a za plecami miałam tą kartkę i klucz. Podałam mu więc przetłumaczony tekst. Przyglądał mu się chwilę po czym zwinął w rulonik i schował do kieszeni.
       - A napis z klucza? - zapytał widząc go w mojej ręce.
       - Już prawie miałam tłumaczenie, ale prąd się wyłączył... - powiedziałam
       - Nie "się wyłączył" tylko Amanda wyłączyła. Głupio to brzmi, ale zrobiła to celowo - powiedział jak do małego dziecka, którym kurczę nie jestem!
Przewróciłam oczami, postanowiłam "pozostawić to bez komentarza".
       - Jakieś wskazówki co dalej? - zapytałam w końcu
Wzruszył ramionami.
       - Trzeba rozszyfrować zapis na kluczu i udać się z powrotem do kotłowni. Kartkę zabiorę ze sobą i pokażę radzie. To może mieć wielkie znaczenie. - powiedział
Kiwnęłam głową.
       - A powiedz, ta rada jest niby taka mądra, a głupiego napisu nie umie rozszyfrować? - wypaliłam w końcu.
Zmierzył mnie surowym wzrokiem.
       - Teoretycznie może, ale ta rada to taki jakby jedyny sąd dla demonów, wiesz ile oni mają codziennie roboty? Jak sprawdzą tę kartkę dzisiaj, to będzie już cud...
       - To może daj im też ten klucz, w wolnej chwili coś może poradzą. - powiedziałam
       - Nie. To twoje zadanie, my ci tylko pomagamy. Ciesz się, że chociaż to robimy. - odburknął.
       - Dobra, dobra, po co te nerwy? - powiedziałam spokojnie.
Przewrócił tylko oczami.
       - Słuchaj. Nie mam pojęcia, ile masz lat. Wiem tylko tyle, że na pewno jesteś starszy. Nie interesuje mnie to jednak w najmniejszym stopniu. Jeśli uważasz mnie za jakiegoś nieogarniętego dzieciaka, to proszę bardzo, znajdź sobie doroślejszą osobę do tego zadania, bo przecież dziecko nie da sobie rady - wypaliłam
Milczał przez chwilę.
       - Muszę już iść, rozpracuj klucz - zniknął.
Ale on jest bezczelny! Czyli jednak uważa mnie za dziecko. Zacisnęłam lekko pięści. Usiadłam na ziemi i zaczęłam się przyglądać kluczowi. Nie był jakiś szczególny. Zwracał na siebie uwagę tym cholernym i niepotrzebnym napisem. Moje rozmyślania przerwało coś. Dosłownie - coś. Obraz zaczął się mazać, a raczej zacinać, tak jak w telewizorze, jak coś jest nie tak z kablami. Kolory zaczęły się zmieniać, ogólny chaos. W oddali zauważyłam jakąś postać. W sumie trudno powiedzieć, że zauważyłam, bo stan otoczenia był taki, że nie wiedziałam czy to ptak, słoń, drzewo, chmura czy może człowiek. Klucz w mojej ręce zaczął się świecić i powoli "poruszał się" w stronę tego czegoś/kogoś.
       - O kurde. Amanda! - powiedziałam cicho pod nosem i mocniej ścisnęłam klucz w ręce.
To dziwnie zabrzmi, ale zaczął się porządnie wyrywać. Amanda podchodziła bliżej, więc ja odwróciłam się i zaczęłam uciekać. Moment, próbowałam uciekać. Przez te "problemy techniczne" ledwo szłam. Wszystko się kręciło, migało i zacinało. No a Amanda nie miała z tym problemu! Istoty magiczne zawsze mają łatwiej.... W końcu się przewróciłam. "Mhm to już koniec" pomyślałam, ale w tym momencie się obudziłam, co dziwniejsze.... na ziemi. Nie w łóżku, na ziemi. Ale na szczęście klucz był w moich rękach. Pół biedy. Zobaczyłam która godzina, była dopiero 5:00



Mama mi powiedziała, że dzisiaj też mogę zostać w domu. Szła dzisiaj również do pracy, tylko że trochę wcześnie bo na 5:30. W ostatnim momencie ją złapałam, żeby właśnie pogadać. Wspominałam już, że tata wyjechał na coś w rodzaju delegacji? Mniejsza. Od razu otworzyłam komputer. Sprawdzę napis teraz, a nie jak będzie ciemno, żeby znowu zawału prawie nie dostać. Już otworzony, google "wklepane". Tylko moment. Co to była za strona? No nie! Szukałam jej 2 godziny i jeszcze zapomniałam jak się nazywa! Byłam nieźle wnerwiona. Ale chwila. Przecież powinno się zapisać w zakładce "historia". Sprawdziłam ją pięć razy, nic. Nic ze wczorajszego dnia się nie zapisało. Albo raczej się usunęło. Natan w takiej chwili pewnie powiedziałby "Nie usunęło się, tylko Amanda usunęła" i zrobiłby tą swoją głupią minę. No to nic. Pozostało mi szukać tej strony na nowo. Po 30 minutach wpadłam na inny pomysł. Tak, trochę mi to zajęło, ale ważne, że wymyśliłam. Weszłam na chiński alfabet. Bez tłumaczenia. Skopiowałam odpowiednie znaczki i wkleiłam do tłumacza. Wyszło coś takiego: "Pusta księga prowadzi do zwycięstwa". Emm, no ale jak nie wiem co to znaczy? To było dziwne. Spodziewałam się "jaśniejszego" wytłumaczenia. W tej właśnie chwili zrozumiałam, że nie dam rady pojąć tego wszystkiego sama. I nie chodzi mi o pomoc Natana. Pomyślałam przez chwilę o Julii. Może mogłabym ją wtajemniczyć? Pomogła by mi niektóre rzeczy zrozumieć, a jeśli nie to we dwóch zawsze raźniej. Jak to mówią? Co dwie głowy to nie jedna. Moje przemyślenia przerwała chęć spania jeszcze. Taaak byłam śpiąca, bo była dopiero 6:15. A w sumie to była świetna okazja, żeby jeszcze pogadać z Natanem. Codzienny rytuał zanim pójdę spać wykonany więc od razu zasnęłam.



Tym razem krajobraz był biały. Nic więcej, po prostu biel.
       - Chciałaś coś? - usłyszałam głos za plecami.
Odwróciłam się.
       - Tak, chciałam zapytać o parę rzeczy.
       - Więc słucham - przybrał dosyć poważną minę.
       - Po pierwsze, dlaczego możemy rozmawiać tylko we śnie? - to mnie w sumie ciekawiło, dlaczego nie może pojawić się obok mnie i normalnie pogadać.
       - Nie jestem jeszcze dosyć "silny", aby na długo być w prawdziwym świecie. Ale spokojnie, za niedługo będzie to możliwe, cały czas rosnę w siłę - wytłumaczył
Pokiwałam lekko głową.
       - A po drugie, czy mogłabym w to "zadanie" kogoś wtajemniczyć, dobrać sobie jedną osobę?
Milczał przez dłuższą chwilę.
       - A kto to miałby być? - zapytał
       - Julie, ta co była wtedy ze mną w szkole. - odpowiedziałam z nutką nadziei, że może się udać.
Skrzywił się lekko.
       - Słuchaj Kate. To bardzo odpowiedzialne zadanie. Od tego zależy nie tylko twoje, ale życie nas wszystkich. Nie tragizuję, ani nie przesadzam, mówię prawdę. Ty się nadajesz świetnie, ale nie wiem czy ona też. Zdecyduj ty. Pamiętaj jednak, że jeśli ona zawiedzie, lub wygada, to nie tylko ona poniesie konsekwencje. Niezależnie od twojej decyzji będę rozmawiał i pojawiał się tylko w twoich snach, bo to ty zostałaś wybrana do tego zadania, nie ona ani nie wy. Ty. A teraz wybacz, muszę już iść. - skłonił się lekko, uśmiechnął nieznacznie i wyszedł.
Ale w ogóle łał! Pierwszy raz powiedział do mnie po imieniu, byłam zdumiona. Od razu wiedziałam, że nie zbytnio się mu spodobał ten pomysł. No ale dlaczego? Może jeśli nie ja, ona by na coś wpadła. Byłoby raźniej. A teraz, jeśli ja zdecyduję, że tak, to jak ona coś zawali to wszystko nie na nią, ale na mnie, że jej zaufałam. Muszę to jeszcze przemyśleć. I zacznę od razu jak się obudzę.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 7: Przepowiednia

Przeszywający ból. To czułam po przebudzeniu. Moje ramię. We śnie jakoś nie bolało... Wstałam powoli i wzięłam bandaż. Poszłam do łazienki i przemyłam ramię lodowatą wodą, następnie zabandażowałam je. Nie pomogło. Bolało dalej. Zeszłam na dół, mama czekała na mnie w kuchni ze śniadaniem.
       - Co ci się stało w rękę? - zapytała
       - Eee....... Nic takiego. - odpowiedziałam
       - Jak to nic takiego? Przecież widzę.
       - No bo....... Wczoraj...... Julie podawała nożyczki Suzie, a ja nie zauważyłam, biegłam i się odarłam o nie... - próbowałam jakoś efektywnie skłamać.
Mama popatrzyła na mnie podejrzliwie. Zmierzyła wzrokiem moje ramię, jakby próbowała mnie jakoś sprawdzić.
       - No dobrze, niech ci będzie. To dzisiaj zostajesz w domu. - powiedziała stanowczo
       - Mogę? - zapytałam z nutką radości w głosie.
       - Tak. Idź się połóż, ja już muszę jechać do pracy. Tata wyjechał na delegację do Francji, wraca za 3 miesiące. Jesteś więc dzisiaj sama w domu. - powiedziała zmierzając do drzwi.
       - Dobrze. Jak co to dzwonię - uśmiechnęłam się.
       - Okey. - powiedziała wychodząc.
Podskoczyłam lekko z radości i popędziłam na górę. Położyłam się jeszcze chwilę do łóżka i załączyłam telewizor. To lubię! Nagle przed telewizorem pojawił się Natan. Usiadłam na łóżku i czekałam, aż powie po co się zjawił.
       - Musisz iść do szkoły - powiedział stanowczo.
       - Dlaczego tak uważasz? - zapytałam lekko zdziwiona.
       - Bo musisz iść dzisiaj też do kotłowni.
       - Spokojnie. To, że zostaję w domu to nie znaczy, że tam nie pójdę. Tak samo jak wczoraj wyruszę tam po południu - uśmiechnęłam się - Klucz mam przecież przy sobie.
       - Aaa. Chyba, że tak - uśmiechnął się - Masz plan. Niekiedy będę go pożyczać, ale dzisiaj PO POŁUDNIU tobie się bardziej przyda.
       - Dzięki - powiedziałam odkładając plan na biurko.
       - Dobra. To ja nie przeszkadzam. Daj znać, jak będziesz wyruszać.
       - Okey - powiedziałam, a on zniknął.
Położyłam się wygodnie i włączyłam jakiś film.



Była już 15:00. Właśnie zbierałam się, aby jechać do szkoły. Naszyjnik pod bluzką, nóż w kieszeni, klucz też, mapa również.
       ~Wychodzę już - powiedziałam telepatycznie do Natana wychodząc z domu
       ~Dobra, powodzenia. Jakbyś miała jakieś pytania to wal.
Nie odpowiedziałam tylko wsiadłam na rower. Założyłam czarny sweter z kapucą. Nikt nie mógł mnie zauważyć, bo przecież nie było mnie dzisiaj w szkole... Dotarłam tam w miarę szybko. Popędziłam prosto do kotłowni. Drzwi były zamknięte, więc je otworzyłam i za sobą zamknęłam. Wyciągnęłam plan. Pierwszy pokój, jaki chciałam dzisiaj sprawdzić krył się za stosem kartonów. Odsunęłam je i faktycznie były tam drzwi. Czym prędzej weszłam, o dziwo były otwarte. Pokój był o wiele mniejszy od głównego. Były tam jednak kolejne stosy różnych pudeł. Westchnęłam i już chciałam iść, ale moją uwagę przykuł obraz, leżący w jednym pudle. Przedstawiał...... Amandę. Odwróciłam do tyłu, chciałam zobaczyć datę. Nie było nic. Tylko jakiś kawałek papieru się odrywał.
       ~Oderwij go - usłyszałam głos Natana w myślach.
Jak kazał tak też zrobiłam. Moim oczom ukazał się klucz. Stary, zakurzony klucz. Obejrzałam go dokładnie. Zauważyłam jakiś wyryty napis. Tylko co to mogło znaczyć? Było tam napisane to: 本書引出的勝利 . Nie umiem po chińsku przecież... Schowałam go do kieszeni, obraz odłożyłam na miejsce. Rozglądnęłam się jeszcze po tym miejscu. W kącie leżała kartka. Podniosłam ją, z nadzieją, że coś odczytam. Niestety. Pisało na niej coś takiego:
"當死亡來臨時,人們會來救贖,和救贖來的時候會有引起混亂。此人將選擇的任務,它具有潛在的能力和力量,它是不是有一個線程。因此,預言說,它會很快。拯救會來來去去。變化可能預言流時間壓力之下,所以快點!讓我們的人沒有讓人失望... . "
 
I co ja biedna miałam z tego zrozumieć? Zgięłam ją na pół i wyszłam. Pojechałam do domu. Gdy byłam już na miejscu usiadłam przy biurku. Koło mnie pojawił się Natan.
       - Co masz? - zapytał
       - Kartkę i klucz.
       - Na tym kluczu coś pisze, czy mi się tylko wydaje?
       - Pisze, pisze. Ale co? Tego nie wiem. Chyba w takim samym języku jak na kartce. - powiedziałam
       - Ten napis na kartce wygląda jak jakaś przepowiednia... - powiedział zamyślony - Twoim zadaniem jest to sprawdzić. Jutro możesz tam nie iść, ale musisz to w zamian rozszyfrować.
       - Dobra - powiedziałam, a on zniknął.
Otworzyłam laptopa.
 
 
Po ok. 2 godzinach udało mi się rozszyfrować przepowiednię na kartce. Pisało tam:
"Gdy śmierć przyjdzie do niej, dla ludzi przyjdzie zbawienie, a gdy przyjdzie zbawienie nie będzie chaosu przez nią wywołanego. Do zadania tego wybrana osoba będzie, która potencjał ma jak nikt, która ma w sobie moc i siłę, jakiej ona nie ma. Tak ta przepowiednia mówi, że stanie się niebawem. Wybawienie przyjdzie i odejdzie. Zmienić się może przepowiednia pod presją płynącego czasu, spiesz się więc! Niech osoba ta nie zawiedzie..."
 
Niewiele z tego zrozumiałam. Może Natan zrozumie. Pokażę mu to we śnie.
 
 
 
Ciąg dalszy nastąpi....
 

 

niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 6: Trening

Po ok. 5 minutach doszłam już do siebie. Powoli wstałam, analizowałam co mi powiedział. Super. Jeśli plan spodoba się jego ojcu to zlituje się nade mną i przeżyję, jeśli nie, to umrę we śnie. Hmm. Ciekawe jak będą szukać sprawcy. Mogę już odliczać minuty, wręcz sekundy do mojej śmierci. Usiadłam przy biurku i zaczęłam gorączkowo myśleć. Przecież chcę żyć nie? Mam 25% szans, że przeżyję i pozostałe 75% szans, że umrę. Może jednak ten plan w czymś pomoże? Może plan kotłowni jest potrzebny? Nie sądzę. Mogę się też bronić. No ale proszę. Mam zabić demona? Ja? Katie Levis mam zabić Natana? Kogoś, kto ma moce nadprzyrodzone? Niemożliwe. Siedziałam przy biurku i stukałam palcami w blat. Nagle mój telefon zaczął dzwonić. Ale się wystraszyłam! Julie. Dzwoniła Julie. Długo zastanawiałam się czy odebrać. To mogła być moja ostatnia rozmowa z nią... Telefon ucichł. Sprawa rozwiązana. Zaczęłam myśleć czy dobrze zrobiłam. A może miałam odebrać? Chciałabym z całego serca usłyszeć ją po raz ostatni. No ale było już za późno. Nie chciałam oddzwaniać. Nie miałam ochoty. Dochodziła 22:00. Poszłam się umyć. Wszyscy już spali. Już chciałam się kłaść, ale coś się we mnie obudziło. Nie! Nie mogę się poddać bez walki. Mogę umrzeć, ale efektywnie. Niech mnie zapamięta. Ruszyłam do kuchni. Wzięłam tasak. Tak, wzięłam tasak. Zamierzałam z nim zasnąć, aby mieć się czym obronić. Nalałam sobie herbaty, dolałam trochę płynu z fiolki. Położyłam się i zasnęłam, w mojej ręce lśnił tasak.



Otoczenie było takie jak wcześniej. Las bez liści, ze strasznymi kształtami gałęzi. Dookoła panowała mgła. Gęsta mgła. Było zimno. Stałam tam i czekałam. Tak jak miałam nadzieję, w mojej ręce był tasak z kuchni. Nagle dwa metry przede mną pojawił się Natan. W jego ręce pojawił się sztylet.
       - No to pora się pożegnać - powiedział i uśmiechnął się krzywo
       - Ani mi się śni - powiedziałam i mocniej zacisnęłam rękę na tasaku.
Zniknął i pojawił się za mną trzymając sztylet przy moim gardle. "Nie dam się tak łatwo" pomyślałam, lekko wykręciłam sobie rękę i tasak przedziurawił mu brzuch na pół. Ja korzystając z okazji wyrwałam mu się. Szybko stanęłam za nim i przecięłam mu plecy. On gwałtownie się obrócił i oberwałam nożem w ramię i brzuch. Zrobiło mi się lekko słabo, ale i tak przecięłam mu czoło. W tej chwili moim oczom ukazał się straszny widok. Wszystkie rany się zagoiły. Uśmiechnął się. Postanowiłam znowu przeciąć mu brzuch, ale on był szybszy. Podciął mi nogi i przygwoździł do ziemi.
       - Myślałaś, że demona można tak łatwo zabić? - zapytał z szyderczym uśmiechem.
       - Zostaw mnie w spokoju - powiedziałam i chciałam podciąć mu gardło, ale trzymał mi ręce.
       - Niby dlaczego?
       - Dlatego. Nie moja wina, że twojemu ojcu nie spodobało się to co przyniosłam - warknęłam
       - A skąd wiesz, że się nie podobało? - zapytał
       - Hmm.. No nie wiem. Może dlatego, że chcesz mnie zabić?
       - A kto powiedział, że ja chcę cię zabić? - uśmiechnął się krzywo wstając i puszczając mnie
       - Fakty mówią same za siebie - powiedziałam, wstałam i już miałam przeciąć mu głowę, kiedy on chwycił moją rękę.
       - Wypij to, wtedy pogadamy - powiedział
Jedną ręką trzymał moją rękę, a drugą wyciągnął jakąś fiolkę z zielonym płynem.
       - Niczego od ciebie nie wezmę - warknęłam próbując na marne wyrwać rękę.
       - A chcesz przeżyć? - uśmiechnął się wrednie - To twoje ostatnie sekundy życia.
Milczałam przez chwilę. Robiło mi się potwornie słabo, byłam cała we krwi. Jakby nie trzymał mojej ręki już dawno bym leżała.
       - Tylko dlatego, że chcę żyć - powiedziałam cicho, bo na więcej nie było mnie stać.
Puścił moją rękę, wydawało mu się chyba, że ustoję. Ja jednak już miałam się przewrócić, ale dosłownie w ostatniej chwili złapał mnie. Ostatnimi resztkami sił złapałam fiolkę i wypiłam. Dziwne aż, że jej nie stłukłam. Po chwili moje rany się zrosły. Wszystkie oprócz jednej na ramieniu. Dalej jednak było mi słabo. Leżałam na ziemi, widziałam jak stoi nade mną. Zemdlałam.



Obudziłam się w zupełnie innym krajobrazie. Dookoła roztaczała się piękna, kwiecista łąka, a obok niej czysta rzeka i wodospad. Koło mnie siedział Natan. Powoli usiadłam i przetarłam oczy. Zobaczyłam go przed sobą i chciałam się cofnąć, ale złapał mnie lekko za rękę.
       - Nie masz się czego bać - powiedział spokojnie, a jego niebieskie oczy patrzały w głąb moich.
       - Masz rację, właśnie przed chwilą mi pokazałeś, że nie mam - powiedziałam sarkastycznie wyrywając rękę.
       - Poczekaj - powiedział ponownie ją chwytając - Wszystko sobie zaraz wytłumaczymy.
Zastanowiłam się chwilę. Takie otoczenie raczej nie zwiastowało nic złego.
       - Słucham więc - powiedziałam obojętnie.
       - Dziękuję - powiedział chwytając obie moje ręce - Mojemu tacie bardzo spodobał się fakt, że przyniosłaś ten plan. Kiedy odczyta się go o danej godzinie pod danym kontem będzie widać sieć korytarzy prowadzących do korony. Kiedy odczytamy go normalnie, również będzie przydatny, bo pokazuje trzy inne pomieszczenia, w których również mogą być wskazówki - powiedział
       - No to dlaczego próbowałeś mnie zabić?!? - prawie krzyknęłam.
       - To był twój pierwszy trening. Amanda jest coraz bardziej silna. Naszyjnik w końcu może nie odeprzeć jej ataku, więc będziesz musiała radzić sobie sama. W swoim czasie treningów będzie więcej.
       - I jak mi poszło w takim razie jak na pierwszy raz? - zapytałam już trochę bardziej rozluźniona z głupawym uśmieszkiem
       - Jak na pierwszy raz całkiem dobrze - powiedział ze szczerym uśmiechem. - A jak ja mówię całkiem dobrze, to naprawdę ci dobrze poszło. Wiesz. Mnie nie tak łatwo zabić.
       - Przekonałam się - powiedziałam z uśmiechem. - Nie zagoiła mi się rana na ramieniu. To źle?
       - Nie. Musisz mieć jakaś pamiątkę z pierwszego razu nie? - uśmiechnął się
Przytuliłam go.
       - Dziękuję - powiedziałam mu do ucha
       - Za co? - zapytał też do mojego ucha.
       - Za wszystko. Za to, że mnie trenujesz, za naszyjnik, za to coś z zielonym płynem, za fiolkę z niebieskim płynem, po prostu za wszystko. - powiedziałam puszczając go i przyjmując poprzednią pozycję.
       - To chyba ja powinienem ci dziękować - uśmiechnął się i przytulił mnie.
       - A za co? - powiedziałam mu do ucha śmiejąc się.
       - Za wszystko, a przede wszystkim za to, że wykonasz dla mnie to zadanie - powiedział, odsunął się i uśmiechnął.
       - Kiedy następny trening? - zapytałam zmieniając temat.
       - Nie powiem - uśmiechnął się - Masz być zaskoczona. No i jeszcze jedno. Nie zawsze będziesz walczyć ze mną. To może wydawać się dziwne, ale mam też kolegów i koleżanki - zaśmiał się.
       - Głupio będzie mi walczyć z kimś, kogo nie znam.
       - Czyli rozumiem, że znasz Amandę i jej armię tak? - zapytał.
       - Nie...
       - No właśnie. A musisz wiedzieć, że 3/4 armii Amandy to demony.
Kiwnęłam tylko głową.
       - No dobrze. Mój czas się kończy. Odłożę tasak do kuchni - powiedział śmiejąc się - Wpadnę jutro. Do zobaczenia - powiedział wstając, odwrócił się jeszcze, uśmiechnął i pomachał mi.
Odmachałam i położyłam się na trawie. Po chwili obudziłam się we własnym łóżku z potwornym bólem ramienia...


Ciąg dalszy nastąpi....

Rozdział 5: Plan

Zacisnęłam go mocno w ręce, jakby miał przelać we mnie jakąś moc. Nie byłam do końca pewna, czy naprawdę mnie przed nią ochroni, ale skoro istnienie demonów się potwierdziło to czemu by nie? Od razu założyłam go na szyję. Przetarłam oczy i najzwyczajniej poszłam się przebrać. Dzisiaj niestety też musiałam iść do szkoły pieszo... I jeszcze na dodatek miałam lekcje na 7:10... O tej porze to jeszcze na dworze jest ciemno i mglisto. Super. Wzięłam torbę i wyszłam z domu. Było dosyć zimno. No ale cóż. Mam do szkoły dobre 2,5 km więc musiałam wyjść tak ok. 6:15 jak nie wcześniej. Naszyjnik schowałam pod koszulkę. W sumie nie wiem czemu. Szłam dosyć szybko. Wyobraźnia płatała mi figle. Słyszałam różne paranormalne dźwięki, krzyki. Zdawałam sobie jednak sprawę, że to tylko w mojej głowie. W końcu jednak ciekawość i strach był silniejszy więc obejrzałam się za siebie. Tak jak myślałam w podświadomości nikogo ani niczego za mną nie było. Odetchnęłam i znowu spojrzałam przed siebie. Zamurowało mnie. 3 metry ode mnie stała Amanda. Pojawiła się choćby znikąd. Po ok. 3 sekundach zniknęła. Mimo tego, jeszcze przez dłuższy czas stałam jak wryta, z zaciśniętą dłonią na naszyjniku. W końcu lekko się wzdrygnęłam i powoli zaczęłam iść dalej do szkoły. Amanda chce tylko, abym się jej bała. To był cel zamierzony. Chciała, żebym się jej wystraszyła, żebym się jej bała, aby budziła we mnie strach. Nie chciała mnie widzieć w swojej kryjówce. Ale czemu? Jestem człowiekiem, ona jest demonem/duchem. Może mnie zabić w każdej chwili, a ja nie mogę jej nic zrobić. To w takim razie dlaczego ona boi się mnie bardziej niż ja jej? Byłam zlęknięta. Doszłam do szkoły i nie wiem czemu, ale od razu poczułam się lepiej. Wchodząc do szatni usłyszałam w swojej głowie głos Natana.
       ~Kiedy tam pójdziesz? - zapytał telepatycznie.
       ~Po południu - odpowiedziałam tym samym sposobem.
Cisza. Chyba więc zrozumiał. Przebrałam buty i poszłam pod klasę. Ciągle myślałam o dzisiejszym, można to nazwać wstrząsie. Może to naszyjnik mnie obronił i dlatego mnie nie zaatakowała? Może uznała, że tylko mnie ostrzeże? Nie wiem. Wiem jednak, że łatwo się nie poddam i będę chodzić do jej "kryjówki" tak często, jak to będzie konieczne. Nie wiem w sumie też czemu w szkole czułam się bezpiecznie, skoro w każdej chwili Amanda mogła mnie zabić, tak samo jak i woźny. Można by rzec, że już nigdzie nie byłam bezpieczna. Wszędzie było coś lub ktoś, kto mi zagrażał. Najgorsze jest to, że ja już nie wiem, czy to prawda, czy tylko moja paranoja. No bo w sumie podsumujmy. Nawiedza mnie demon, który karze mi chodzić do kryjówki ducha, który jest zły i próbuje mnie zabić. Fajnie. Takie myślenie mnie przerażało, ale o czym innym miałabym myśleć? O butach? Ciuchach? Kosmetykach? Błagam. Nawiedzają mnie potwory, a ja mam myśleć o takich rzeczach?!? Byłam zła, ale nie wiem na co, na kogo. Chętnie bym się na kimś wyżyła, tylko szkoda, że nie mogę. Zastanawiałam się nad tym, dlaczego to niby ja jestem wybrana do tego zadania, kiedy nagle zadzwonił dzwonek na przerwę.
       - Katie, chodź na chwilę, musimy pogadać - usłyszałam Julie, która spoglądała na mnie z progu łazienki.
Wstałam i ruszyłam w jej stronę. Pokazała mi, żebym usiadła koło niej pod ścianą.
       - Powiedz mi coś. Ten demon, który chciał żebyśmy znalazły jakąś koronę czy coś dalej cię nawiedza? - zapytała
Chwilę zastanawiałam się co powiedzieć.
       - Niee, znalazł podobno jakąś bardziej zdyscyplinowaną osobę, która wykonała już dawno zadanie. On zniknął i ta Amanda też. - skłamałam
       - Na pewno?
       - Na pewno - powiedziałam i wymusiłam sztuczny uśmiech - A teraz chodź już pod klasę.
To mówiąc wyszłyśmy z łazienki. Zadzwonił dzwonek na lekcje, pierwsza była godzina wychowawcza.
       - Drogie dzieci - zaczęła pani kiedy wszyscy już usiedli - Pani Dregmos jest chora, a to znaczy, że wypadają wam dwie ostatnie matematyki, kończycie o 12:30.
W klasie rozpoczęły się głuche oklaski, szybko stłumione przez panią. Ja sama byłam bardzo zadowolona, że idziemy tak wcześnie do szkoły, wcześniej będę mogła iść do kotłowni.
       - A ty co taka zadowolona? - zapytała Caroline, która siedziała ze mną w ławce
       - A ty nie jesteś zadowolona, że idziemy tak wcześnie do domu? - zapytałam o dziwo z prawdziwym uśmiechem.
       - No w sumie... - powiedziała odwzajemniając uśmiech.



Reszta lekcji minęło dość szybko. W każdym bądź razie byłam już w domu i przygotowywałam się do wejścia w to upiorne miejsce. Naszyjnika nie ściągałam od rana, więc nie obawiałam się, że go zapomnę. Nie byłam do końca pewna czy dobrze robię, ale do kapsy wzięłam nóż. No tak na wszelki wypadek. Byłam już gotowa. Wyszłam z domu i wsiadłam na rower. Po ok. 20 minutach byłam przed szkołą.
       ~Nie jestem koło ciebie, ale jestem w twojej głowie, jakby co to pytaj - powiedział telepatycznie Natan.
       ~Dobrze, dzięki - odpowiedziałam.
Weszłam do szkoły. Z kieszeni wyciągnęłam klucz do kotłowni. Od razu podążyłam w tamtym kierunku. Była zamknięta, więc użyłam klucza. Oczywiście zamknęłam je za sobą. Moim oczom ukazało się potwornie duże pomieszczenie. Było tam nadzwyczaj dużo różnych pudeł, kartonów wypełnionych kartkami i różnego rodzaju papierami. Były chyba do spalenia, bo w jednym z rogów stał ogromny piec. Ogólnie to w całej kotłowni stały kartony, skrzynie i różnorakie inne rzeczy. Trochę byłam zdziwiona, myślałam, że będzie straszniej. Nagle usłyszałam kroki. Woźny. Woźny szedł do kotłowni. Rzuciłam się biegiem za stertę pudeł. Tak to on. Otworzył drzwi i wszedł. Przykucnęłam za tymi pudłami i obserwowałam go przez malutką szparę. Usiadł przed jedną skrzynią, otworzył ją i zaczął coś tam robić. "Szybko stąd nie wyjdę", pomyślałam. Usiadłam więc po turecku i zajrzałam do jednego kartonu. Na wierzchu leżała jakaś kartka. Po dokładniejszym przyjrzeniu się jej doczytałam napis "Plan kotłowni". Obejrzałam to szybciutko i z tego co pokazywał plan, wynikało, że z kotłowni wychodzą jeszcze 3 inne, mniejsze pomieszczenia! Jak to możliwe, że nie zauważyłam ani jednego? Wzięłam tę kartkę do kapsy. Nagle woźny wstał. Odsunął stos kartonów (na szczęście w drugim końcu kotłowni) i ukazały się mu drzwi. Wszedł do nich i zamknął je za sobą. Korzystając z okazji wybiegłam z niej i ruszyłam do domu. Przyszłam do pokoju było już ciemno. Usiadłam przy biurku.
       - Masz koronę? - zapytał Natan, który znienacka pojawił się za mną.
Gwałtownie się odwróciłam i spojrzałam na niego. Widząc go lekko westchnęłam.
       - Korony jeszcze nie mam, ale mam to - pokazałam mu plan.
       - Tylko? - zapytał z lekkim niedowierzaniem
       - Ciesz się, że w ogóle tam poszłam i że w ogóle coś mam - wypaliłam niepotrzebnie
Jego oczy na nowo zrobiły się czarne. Popchnął mnie do ściany i dusząc mnie syknął:
       - To, że wybrałem ciebie do tego zadania to nie znaczy, że stałaś się nietykalna. W każdej chwili mogę cię zabić i poszukać innej osoby, która zrobi to 2 razy szybciej od ciebie.
Puścił mnie po chwili, a ja z trudem łapiąc oddech osunęłam się na ziemię. Podszedł do biurka i przyjrzał się planowi. Jego oczy znowu zrobiły się normalne. Zaczęłam kaszleć lekko.
       - Mój ojciec to zbada, zobaczymy w nocy, czy dobrze się spisałaś, czy pora cię zmienić. - powiedział i biorąc plan zniknął.




Ciąg dalszy nastąpi...



      

środa, 6 listopada 2013

Rozdział 4: Ostrzeżenie

Patrzyłam na fiolkę. Myślałam, że to sen. Teraz wiem, że wszystko we śnie to prawda. Schowałam fiolkę za książkami. Uczucie jego obecności dalej było silne. Wiedziałam jednak, że to dlatego, że mogę z nim rozmawiać ale w myślach. Przebrałam się. Poszłam jeszcze do łazienki. Rozczesywałam włosy i zobaczyłam go w lustrze. Momentalnie się odsunęłam.
       - Mówiłem ci, że nie masz się czego bać. - powiedział
       - Wolę jednak mieć się na baczności.
       - Jak wolisz - wzruszył ramionami - Rozumiem, że dzisiaj już idziesz do jej siedziby?
       - No właśnie..... Woźny zabrał mi klucze.
       - Co?! - warknął - Nie tak się umawialiśmy - powiedział, a w jego ręce zalśnił sztylet.
       - Odzyskam go, ale nic mi nie rób - powiedziałam cofając się o krok.
Przygwoździł mnie do ściany.
       - Kiedy? - zapytał trzymając sztylet przy mojej szyi.
       - Nie wiem, może dzisiaj - odpowiedziałam spokojnie
       - Nie może tylko kiedy? - warknął
       - Dzisiaj - powiedziałam
Odsunął się chowając sztylet.
       - Wiesz co będzie, jak nie dotrzymasz obietnicy? - uśmiechnął się wrednie
       - Wiem...
       - To dobrze. Widzimy się potem.
       - Zaczekaj! Jak mam cię nazywać? - zapytałam
       - Natan. Natan Cross. - powiedział po chwili niepewnego milczenia
Kiwnęłam głową, a on zniknął. Nie byłam już tak roztrzęsiona jak za pierwszym razem. Co nie oznacza, że się go nie bałam. Rozczesałam do końca włosy, starałam się nie spoglądać w lustro. Przyznajmy, żyłam w strachu.



Wzięłam torbę i wyszłam do szkoły. Ranek był wyjątkowo..... mglisty. Szłam więc jak najszybciej mogłam. Raz po raz słyszałam jakieś szepty. To pewnie była moja wyobraźnia. Byłam mniej więcej w połowie drogi. Nagle ujrzałam daleko przed sobą jakąś postać. Szłam dalej. W końcu zauważyłam, że to Amanda. We własnej postaci. Włosy miała rozczochrane, była ubrana w tą samą sukienkę, w jakiej pierwszy raz ją widziałam. Stanęłam jak wryta, nie wiedziałam co robić. Była coraz bliżej. W końcu słyszałam nawet jak wypowiada jakieś słowa. Zaczęłam cofać się do tyłu. Walnęłam jednak tyłem buta o krawężnik i rąbnęłam na ziemię. No brawo. Załatwiłam się. Była zaledwie 4 metry ode mnie. Wyczarowała kosę. Było po mnie. W ostatniej chwili (dosłownie, ona się już zamachnęła) przede mną pojawił się Natan, z mieczem.
       - Uciekaj - krzyknął unikając zarazem ciosu kosą.
Szybko się podniosłam, nogi miałam jak z waty. Zaczęłam uciekać w stronę szkoły. Niezliczoną ilość razy oglądałam się za siebie. Widziałam ich, jak walczyli, jak się przemieszczali. Dotarłam do szkoły. Zdyszana przebrałam buty i popędziłam do łazienki. Usiadłam pod ścianą. Objęłam rękami nogi i schowałam głowę tak, że było mi widać tylko oczy. Nasłuchiwałam. Czego? Czegokolwiek podejrzanego. Czegoś nienormalnego. To było straszne. Pojawiła się przede mną tak znikąd, tak samo jak Natan. Jak ja bardzo byłam mu wdzięczna, że wtedy się tam pojawił. Gdyby nie on, byłoby po mnie. Zresztą, ja nie wiem, czy przeze mnie nie jest po nim. Nie znam się na demonach. Nie wiem jakie mają możliwości. Nie wiedziałam, że istnieją. Drzwi łazienki się otworzyły. Weszła Julie. Podbiegła do mnie.
       - Co się stało? - spytała zaniepokojona.
       - Amanda chciała mnie zabić, jakby nie Natan, ten chłopak to byłoby po mnie - powiedziałam, a głos mi się łamał jak jeszcze nigdy.
       - Co? Ale... Ona nie miała być tylko na terenie szatni/szkoły? - zapytała
       - Widocznie nie.
Usiadłyśmy obie w mojej pozycji. Zadzwonił dzwonek, widocznie na przerwę. Wyszłyśmy więc na korytarz. Stanęłam pod ścianą. Podeszła do mnie Suzie.
       - Katie, co jest? - zapytała całkiem poważnie
       - Nie, nic. - odpowiedziałam zamyślona
       - Przecież widzę...
       - Nie wyspałam się po prostu.
       - Wiem kiedy jesteś niewyspana. Stało się coś innego prawda? Ale co? - nie ustępowała
       - Nic.... - powiedziałam
W tym momencie zadzwonił dzwonek przerywając jednocześnie naszą rozmowę.



Na lekcjach byłam jak nieprzytomna. Ciągle myślałam o zdarzeniu z rana. Nagle usłyszałam szept. Ale nie taki szept, który wszyscy słyszą. Taki szept w mojej głowie. Prawie od razu zrozumiałam, że to Natan.
       ~Nie zapomnij o umowie - powiedział w mojej głowie
No tak! Klucz! Klucz z kotłowni. Obiecałam mu, że dzisiaj go zdobędę.
       ~Nie zapomniałam, wezmę mu dzisiaj ten klucz.
       ~Dobrze. Ale nie idź tam dzisiaj. Muszę ci coś wytłumaczyć, oczywiście w nocy we śnie.
       ~Rozumiem, tak zrobię - powiedziałam.
Lekcja dobiegła końca. Podbiegłam szybko do Julii i na osobności powiedziałam jej o rozmowie w mojej głowie.
       - Pomożesz mi? - zapytałam
       - No pewnie - powiedziała prawie od razu - Mam już pomysł. Na religii idziemy do "ubikacji". Woźny zawsze wtedy idzie do kotłowni rozpalić piec. Wkradniemy się do kabiny i wykradniemy klucz.
       - Dobry pomysł, tak zrobimy.
Nadeszła ta upragniona lekcja. Lekcja religii. W jej środku Julie wzięła chusteczkę i czerwony mazak. Pomalowała chusteczkę i poszłyśmy pokazać pani, oczywiście od razu puściła nas do "toalety". Pobiegłyśmy do kabiny. Była pusta i otwarta. Szybko znalazłyśmy słowo "Kotłownia". Wzięłam go i wyszłyśmy.



Po lekcjach od razu wróciłam do domu. Reszta dnia minęła mi bardzo szybko. Tak czy siak położyłam się do łóżka. Już miałam zasnąć, ale nagle zerwałam się z łóżka i pobiegłam do kuchni. Nalałam herbaty i przyszłam z powrotem do pokoju. Wyciągnęłam flakonik i nalałam sobie 5 kropelek płynu. Wypiłam. Nie czuć było większej różnicy. Poszłam spać. Ok. 15 minut gapiłam się w sufit, aż mi się to wreszcie udało. Tło mojego snu to znowu był ten potworny las. Koło największego drzewa czekał na mnie Natan.
       - Masz klucz? - zapytał od razu
       - Mam - powiedziałam i nie wiem skąd wyciągnęłam go.
Tło momentalnie się zmieniło na piękną, kwiecistą łąką.
       - Skoro masz klucz, to twój sen będzie spokojniejszy i w miarę normalny - uśmiechnął się
Odwzajemniłam uśmiech.
       - Mogę ci mówić po imieniu? - zapytałam
       - No, a jak chciałaś mówić do mnie?
       - Nie wiem. - wzruszyłam ramionami.
       - A ja? Mogę? - zapytał po chwili
       - Pewnie - powiedziałam - Katie, jakbyś tak nie wiedział.
       - Przejdźmy do rzeczy. Legenda, o koronie, którą ci opowiedziałem jest błędna. Istnieją dwie, pomyliła mi się. Prawdziwa jest taka, że korona od dawna należy do Amandy. Jest ukryta w centralnym punkcie kryjówki. Aby Amanda została zabita, trzeba wynieść koronę, poza teren szkolny. Do jej kryjówki jednak demony nie mają wstępu. Korona jest ukryta za mnóstwem korytarzy pełnych pułapek. Ty zostałaś wybrana, aby koronę wynieść i zabić Amandę.
       - Ale dlaczego akurat ja?
       - Zostałaś do tego wybrana, bo masz w sobie wielki potencjał, oraz nieokreśloną tak jakby moc. Dowiesz się w swoim czasie.
       - Rozumiem.
       - Ahh. Zapomniałbym. To dla ciebie. - powiedział i dał mi jakiś naszyjnik z niebieskim oczkiem.
       - Ale co to?
       - Noś to, ten naszyjnik będzie cię chronił przed Amandą. Wysyła impulsy, których ona nie może znieść. Wycofa się i nic ci nie zrobi - uśmiechnął się
       - Dziękuję. Za naszyjnik i za dzisiejszy ratunek...
       - Nie ma za co. To moja rola. Dobra. Kończy mi się czas. Wpadnę jutro w nocy. - powiedział i rozpłynął się.
Właśnie w tej chwili obudziłam się. W ręce trzymałam ten naszyjnik....



Ciąg dalszy nastąpi...





Naszyjnik.

Rozdział 3: Obecność

Serce waliło mi jak młotem. Pociły mi się ręce. Czyli wróci. To nie moja, ani Julii wyobraźnia. To rzeczywistość. Spojrzała na mnie, wymusiłam fałszywy, ale realistyczny niewinny uśmieszek. Otarła krew z policzka i w tym czasie zadzwonił dzwonek na przerwę. Korytarze zapełniły się innymi uczniami. Poczułam się pewnie. Już nie byłam sama z Julią. W takim otoczeniu nic nam nie groziło. Westchnęłam i ruszyłam razem z nią pod klasę. Prawie od razu podeszła do mnie Caroline.
       - Co ci się stało w rękę? - zapytała
       - Spadłam z drzewa - nieudane kłamstwo
       - Nie umiesz kłamać - powiedziała przekrzywiając głowę.
       - Nie twoja sprawa - burknęłam i usiadłam pod ścianą.
Byłam naprawdę niewyspana. W nocy ten straszny sen... Czułam, choćby w ogóle nie spałam. Zamknęłam więc oczy. Chciałam chociaż te 10 minut się rozluźnić. Nagle zobaczyłam znowu tego chłopaka. Machnął mi ręką, abym gdzieś za nim poszła. Zeszliśmy na parter, przed przebieralnię. Pojawiła się Amanda, wyciągnęła kosę i ucięła mi głowę. Spojrzałam jeszcze na niego, szczerzył się. Zadzwonił dzwonek. Widocznie zasnęłam. Obudziłam się pod ścianą cała spocona, głośno oddychając. Wstałam powoli. Wszystko było ok, to tylko moja wyobraźnia. Weszliśmy do klasy. Zajęłam swoje stałe miejsce. Siedziałam sama. Na szczęście. Na lekcji było mi dziwnie. Nic mnie nie bolało, tylko.... on. On tam był. Obserwował mnie, stał blisko mnie. Czułam jego obecność. Nie widziałam go nigdzie, nie słyszałam go. Po prostu czułam, że był. To mi przeszkadzało. Nagle do klasy ktoś wszedł. Woźny.
       - O co chodzi? - zapytała nauczycielka
       - Zginął mi pęk kluczy. Zabieram wszystkie torby aby je przeszukać. - burknął
Posłałam Julii pytające spojrzenie. Klucze były w mojej torbie. Jeśli woźny je znajdzie, zacznie coś podejrzewać. Chciałam jakoś je wyciągnąć, ale w tej chwili zabrał mi torbę.
       - Dostaniecie je po lekcji - powiedział i wyszedł.
Rozbolał mnie brzuch. Nie wiem, czy to z powodu, że zaczęłam odczuwać jego obecność jeszcze bardziej, czy dlatego, że torba, klucze i moja przyszłość leżały teraz w rękach woźnego.



Po 30 minutach wreszcie zadzwonił dzwonek na przerwę. Wszedł woźny i rozdał nam torby.
       - I jak, znalazł pan? - zapytała nauczycielka
       - Nie... - powiedział szybko i wyszedł
Jak to nie? Leżały na wierzchu. Nie dało się ich nie zauważyć. Nawet ślepy by zauważył. Otwarłam torbę. Kluczy nie było.
       - Dlaczego woźny zabrał mi klucze i nic nie powiedział? - spytałam Julię po wszystkich lekcjach
       - Nie wiem... Może nie chciał roztrząsać tego tematu. - powiedziała niepewnie.
       - Może...
Ubrałam się i wyszłam ze szkoły. Dzisiaj Suzie zostawała na dodatkowych zajęciach z siatkówki, więc szłam do domu pieszo, sama. Albo i nie? W tym czasie czułam jego obecność jak jeszcze nigdy. Nie wydawało mi się, że był ze mną. Ja to wiedziałam. Byłam pewna. Dlaczego więc nic nie mówił i się nie pokazał? Może chciał, żebym się tak czuła? Ale czemu??? Tak okropne pytania mnie dręczyły. Dotarłam do domu. Nie było rodziców - w pracy. Siostry też nie i dziadka też nie. Czyli byłam sama w domu. Zaraz, zaraz. Nie, nie sama.
       - Nie ukrywaj się, tylko się pokaż! - wrzasnęłam wreszcie do pustej ściany
Nic. Nic się nie stało. Nikt się nie pojawił. A uczucie jego obecności wciąż wzrastało.



Nadszedł wieczór. Wzięłam szybki prysznic i wskoczyłam do łóżka. Dzisiaj spanie nie przyszło mi z wielkim trudem. Zaledwie 5 minut i odleciałam. Tym razem byłam w lesie. Ale nie takim zwykłym. Na drzewach nie było liści, trawa była uschnięta. Dookoła roztaczała się straszliwie gęsta mgła. Zobaczyłam kogoś między drzewami, kto zmierzał w moją stronę. Momentalnie zaczęłam uciekać. To ten chłopak. Nagle złapał mnie za ramię.
       - Nie uciekniesz przed przeznaczeniem - powiedział, a jego oczy jak zwykle były całe czarne.
       - Jakim przeznaczeniem? Ale czemu akurat ja? - zapytałam
       - Już ci tłumaczyłem - powiedział - Ale zapomniałem czegoś dodać. Podczas snu mniej się kontrolujesz, niż gdy nie śpisz. Jednak w prawdziwym świecie nie możemy o tym rozmawiać. Posłuchaj mnie więc. Zanim pójdziesz jutro spać, dolejesz sobie do herbaty 5 kropel tego. - powiedział i podał mi do ręki flakonik, z jakimś niebieskim płynem.
       - Po co? - zapytałam
       - Abyś była bardziej świadoma i samowystarczalna również tutaj. Obiecuj, że wypijesz.
       - Obiecuję - powiedziałam po chwili milczenia. - Mam jeszcze pytanie. Czy wczoraj byłeś obok mnie przez cały dzień?
       - Nie. Ale czujesz moją obecność, dlatego, że jesteś w stanie rozmawiać ze mną w myślach. Gdy będę obok ciebie, zawsze będziesz mnie widzieć. Mój czas się kończy. Nie zapomnij wypić. Żegnaj - powiedział i odszedł mglistym lasem.
Zostałam tam sama. Nie wiedziałam jak się obudzić. Zaczęłam więc iść przed siebie. Zobaczyłam kolejną postać. Odwróciłam się i szybko odbiegłam. Przede mną pojawiła się Amanda. W tym momencie obudziłam się z wrzaskiem.
       - To tylko sen - powiedziałam do siebie uspokajając się.
Sen lub nie. W ręce bowiem ściskałam flakonik, z niebieskim płynem...



Ciąg dalszy nastąpi...

wtorek, 5 listopada 2013

Rozdział 2: Sen

Wśliznęłyśmy się cicho do domu. Byłyśmy już w pokoju Julii. Usiadłyśmy pod ścianą. Żadna z nas jak na razie nie odważyła się powiedzieć choćby słowa. W końcu postanowiłam się odezwać.
       - To.... Jak? Co to w ogóle było?
       - Zależy co. Widziałyśmy mnóstwo strasznych rzeczy... - burknęła
       - Wszystko. To przecież niemożliwe. Demony nie istnieją....
       - Czyli mówisz, że to tylko nasza wyobraźnia?! - powiedziała drwiąc sobie ze mnie
       - Nie wiem. I nie odpuszczę póki się nie dowiem - sama nie wierzyłam w to co mówię
       - Czyli znowu chcesz tam iść? - zapytała cicho
       - Tak...
       - Nie zostawię cię tam samej - uśmiechnęła się
       - Dobra. Lepiej chodźmy spać, bo rano nie wstaniemy.
Jak powiedziałam tak też zrobiłyśmy. Julie zasnęła prawie od razu. Ja jednak nie umiałam. Byłam zmęczona, ale demony i potwory, jakie spotkałyśmy mnie ciągle nawiedzały. Ten chłopak... Ciągle miałam go przed oczami. Tą twarz. Bladą i pokrwawioną. Takich widoków się nie zapomina. Długo gapiłam się w ścianę. Przed moimi oczami przelatywały maski tych potworów, słyszałam warczenie tego zwierzęcia? Raczej nie można tak tego nazwać... W końcu zasnęłam. Śnił mi się dziwny, potworny sen. Byłam w piekle... Chyba. Dookoła była lawa, wszystko się paliło. Nie było tam nikogo oprócz mnie. Nagle jakby znikąd ujrzałam przed sobą tego chłopaka. Podeszłam bliżej. Spojrzał na mnie. Miał całkiem czarne oczy. Całkiem. Zapytałam go:
       - Kim jesteś, co tu robisz i gdzie jesteśmy? - tak wiem, pytania przez sen zawsze są głupie.
       - To świat demonów... A ja jestem jednym z nich. - powiedział ale cicho.
Odsunęłam się odruchowo.
       - Nie musisz się bać. Ja jestem "ten dobry". A przynajmniej na razie.
       - Jak to na razie?
       - Nie mam zbyt wiele czasu. Wiem jednak, że chcesz mnie o coś zapytać. Pytaj.
       - Co się stało wieczorem. Te wszystkie paranormalne rzeczy.... Wytłumacz mi to.
       - Dawno temu na miejscu tej szkoły był opuszczony budynek. W tym budynku były zebrania najważniejszych demonów miasta. Z czasem jednak ludzie nie wiedząc o tym zamienili to na szkołę. Rada demonów zaczęła się nawzajem obwiniać, czyja to wina. W końcu padło na pannę Amandę Rupert. To ten pierwszy demon, którego widzieliście. Miała kontakty z ludźmi, wszyscy myśleli, że wydała demony. Przewodniczący rady, mój ojciec, ten którego widzieliście ostatniego, na nowo wznowił spotkania, ale w nocy. Żaden człowiek nie mógł się o tym dowiedzieć. Amanda jednak powróciła i zajęła pomieszczenie na samym dole. Tam ma swoje "królestwo" i swoją armię. Robi wszystko co może, przeszkadzając mojemu tacie. Bałagan, który wczoraj widziałyście został spowodowany właśnie przez jej ludzi. Ja również przez nich zostałem zabity. Widziałem was jednak. Stwór podobny do zwierzęcia to także jej wytwór. Demony za wszelką cenę próbują pozbyć się jej ze szkoły. To jednak nie jest takie łatwe. Musisz wiedzieć, że ona nie jest demonem. Ona jest demonem i duchem. Tak jak jej armia. Zabezpieczyła swoje terytorium tak, aby żaden prawdziwy, rodowity demon tam nie przetrwał. Potrzebujemy twojej pomocy. Twojej i twojej koleżanki. Jeśli nie zostanie wypędzona, ludzie dowiedzą się, że istnieją demony. Wasz woźny jest jej sługą. Co parę dni rzuca jej kogoś na ofiarę. Wystarczy tylko jej słowo i rozpowie wszystkim jak jest naprawdę. Na końcu jej wielkiego królestwa, w miejscu najbardziej pilnowanym jest coś w rodzaju złotej korony. Powiedziała, że jeśli zdobędziemy ją dla niej, wyniesie się ze szkoły na zawsze. Rzuciła nawet na siebie klątwę. Jeśli dostanie koronę, a tego nie spełni rozpłynie się w powietrzu. Nie robimy tego tylko dla waszego dobra ale i dla naszego. Musicie znaleźć ten przedmiot jak najszybciej. Mój ojciec kazał mi przyspieszyć wasze działanie, poprzez danie wam klątwy. Ja jednak tego nie zrobię. Nie zrobię pod jednym warunkiem. Musicie się sprężyć. Spotkamy się za niedługo.
       - Kiedy? Nie rozumiem. - powiedziałam zasłuchana w jego historię.
       - Wszystko zrozumiesz z biegiem czasu - powiedział i rozpłynął się w powietrzu.
Stałam tam jeszcze chwilę. Nagle znalazłam się w zupełnie innym miejscu. Było ciemno. Zauważyłam tę koronę. Podeszłam do niej. Był tam wyryty jakiś napis, ale nie byłam w stanie go odczytać. Obejrzałam się za siebie. Zobaczyłam armię duchów i tą Amandę. Zanim zdążyłam dotknąć korony pojawiła się przede mną i rzuciła mną o ścianę. Wyszeptała jakieś słowa. Wyczarowała kosę i już chciała ze mną skończyć, ale przede mną pojawił się ten chłopak, ten demon. Wypowiedział jakieś zaklęcie i ona zniknęła. Pomógł mi wstać.
       - Ten sen to była rzeczywistość w formie snu. Byłaś w pokoju koleżanki, ale cokolwiek stało ci się tutaj, stało się naprawdę. Uważaj na nią. Wystarczy jedno zaklęcie i na zawsze pozostaniesz duchem.
       - Jak mam uważać? - zapytałam, ale nie usłyszałam odpowiedzi, bo chłopak zniknął.
Krajobraz znowu się zmienił. Tym razem wszystko było białe. Nie umiałam się ruszyć. Zobaczyłam wszystkie twarze znajomych, następnie Amandy. Dało się słyszeć przeraźliwy śmiech, a później..... mój krzyk.





Obudziłam się cała spocona. Bolały mnie strasznie plecy. Nade mną stała Julie. Zerwałam się z łóżka i obejrzałam wokół siebie.
       - Co się stało? Krzyczałaś... - powiedziała lekko zaniepokojona.
Opowiedziałam jej co mi się śniło. Wszystko ze szczegółami. Patrzyła dziwnie na mnie od samego początku.
       - Nie sądzę. To raczej twoja wyobraźnia.... - powiedziała gdy skończyłam.
       - Amanda rzuciła mną o ścianę, walnęłam w nią plecami. Patrz - pokazałam jej siniaki na plecach. - Wczoraj ich nie było - dodałam
Popatrzyła na mnie niepewnie.
       - Wierzyłaś w to co się stało wczoraj, ale nie wierzysz w to co mówię teraz? - robiłam się zła.
       - Po prostu trudno mi to wszystko zrozumieć.
       - Dobra nieważne. Może faktycznie mi się tylko śniło.... - powiedziałam niepewnie.
Wyszłyśmy do szkoły. Wchodząc nie zauważyłyśmy nic dziwnego. Nic podejrzanego. Żadnej mgły, krwi, potworów, duchów i demonów. Wszystko zwyczajne. Coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to tylko mi się przyśniło. Poszłyśmy do łazienki, tam mogłyśmy spokojnie porozmawiać. Nagle usłyszałam ciche szepty.
       - Słyszysz to? - zapytałam cicho.
       - Ale co? - zapytała zdziwiona.
       - Te szepty - powiedziałam drżącym głosem.
Nagle w łazience pojawił się ten chłopak. W ręce miał sztylet. Zerwałam się na równe nogi, tak samo jak i Julie. Pojawił się za nią, przyłożył sztylet do gardła i zniknął wraz z nią. Gdy rozpływali się w powietrzu zdążyłam jeszcze krzyknąć:
       - Co robisz? Zostaw ją!
Ale za to jedynie oberwałam bronią w rękę. Zniknęli. Nie wiedziałam co robić. Postanowiłam zatamować krwawienie i spokojnie czekać na nich. Wyciągnęłam bandaż z torby. Owinęłam rękę i usiadłam pod ścianą. Po ok. 5 minutach (czułam, choćby to było 5 godzin) usłyszałam te same szepty. Znów się pojawił. Razem z Julią. W takiej samej pozycji, w jakiej zniknęli. Ona miała przecięty policzek, ale lekko. Puścił ją i popatrzył na mnie. Uśmiechnął się krzywo i zniknął.
       - Nic ci nie jest? - spytałam podbiegając do Julii.
       - Nie.... - powiedziała - Przepraszam, że ci nie wierzyłam. Nie doszło by do tego...
Wyciągnęłam chusteczkę i podałam jej. Wytarła sobie czoło. Stanęłam przed lustrem, chciałam ułożyć sobie jakoś włosy. W lustrze jednak, zamiast mojego odbicia było jego odbicie. Otworzył usta i szepnął:
       - Wrócę w nocy.
Rozpłynął się. Wydałam głuchy krzyk, szybko stłumiony. Nie chciałam zamartwiać Julii.





Ciąg dalszy nastąpi...